środa, 15 czerwca 2011

"Imperium" - Ryszard Kapuściński

Zanim zacznę pisać o samej książce, chciałabym wtrącić małą dygresję. Jestem zażenowana tym, jak wygląda nauka historii współczesnej na poziomie podstawowym, gimnazjalnym oraz licealnym. Przez te wszystkie lata nie wytłumaczono mi, jak to się stało, że Polska była krajem komunistycznym, a o ruchach zmierzających do wyzwolenia się spod władzy Rosji, takich jak "Solidarność", już nie wspomnę. Od kiedy pamiętam, już I i II Wojna Światowa przerabiana była po łebkach, a na historię powojenną czasu nigdy nie starczyło. Potrafię powiedzieć kim był Nabuchodonozor, a nie umiem opowiedzieć losów Polski po roku 1945. Po prostu brak słów.

To już moje czwarte spotkanie z Mistrzem Reportażu. Wcześniej przeczytałam "Cesarza", "Heban" oraz "Wojnę futbolową". "Imperium" tylko potwierdziło moje przekonanie o niezwykłym talencie Kapuścińskiego.
Mistrz posiadał umiejętność obserwacji życia szarego, codziennego życia. Podczas niejednokrotnych podróżach po rozpadającym się ZSRR, nie skupiał się na panującej władzy, kłótniach i sporach. Z zainteresowaniem śledził jednak, jak zmiany na górze wpływają na miliony Rosjan oraz kilkadziesiąt innych narodów, które do czasu wielkiego upadku ZSRR były od tego państwa-kolosa zależne.
W Imperium panuje chaos, który jednak Kapuściński jest w stanie ogarnąć, uporządkować, opisać. Fenomenalnie opisać. W zupełności zgadam się z felietonem Adama Hochschilda umieszczonym na końcu egzemplarza (wyd. Agora), iż Kapuściński wplata do swoich reportaży nutkę magiczności, nieprawdopodobieństwa. Hochschild przyrównuje to zjawisko do nurtu literatury pięknej, a mianowicie realizmu magicznego. Owszem, można zarzucić Mistrzowi, że ubarwia, koloryzuje, ale nie kłamie. Kapuściński za pomocą tych zabiegów chce jedynie przybliżyć nam - osobom, które Rosję znają tylko z dzienników telewizyjnych i prasy - kwintesencję wielomilionowego, wielkopowierzchniowego państwa, w którym niewiarygodny luksus oraz niewyobrażalna bieda spotykają się dosłownie na jednej ulicy.
Czytałam także niedawno książkę Beaty Pawlikowskiej "Blondynka na Czarnym Lądzie". Mimo, iż jest to również reportaż, Pani Beata produkuje w nim historie nie do uwierzenia. Cała postać niejakiego Michała, który zjawia się w Afryce niewiadomo jak i skąd, by następnie przeżywać mrożące krew w żyłach historie, jest bardzo, ale to bardzo mocno naciągana. Kapuściński z pewnością również naciąga, lecz w sposób, powiedziałabym kulturalny...? Nie próbuje zrobić z czytelnika idioty.
Podsumowując, książka jest niezwykle ciekawa, obfituje w historie narodów, które wbrew swojej woli znalazły się w granicach Imperium, a gdy jest ono u schyłku swojego istnienia, pragną one wyrwać się z tej niewoli. Jak wiemy, do dziś walczą o swoją niepodległość, choć ZSRR należy już do przeszłości.
Dla mnie - być może przyszłej dziennikarki - Kapuściński to Mistrz, autorytet w pełnym tego słowa znaczeniu.

Moja ocena: 6/6